Dziś niedziela. Kolejna w nowym roku i kolejna w moim życiu.
Ile ich było? Bardzo wiele. A dziś zastanowiłam się, ile tych
niedziel zmarnowałam… Bo były one bez Boga…
Różnie to bywa w życiu. Były lata, gdy byłam w bardzo bliskich
relacjach z Panem. Zdarzały się też momenty,
gdy gdzieś zrywała się TA NIĆ i… odchodziłam.
Myślę, że każdy z nas ma takie momenty zwątpienia w miłość Pana Boga
i wybiera (mam nadzieję, że tylko na chwilę) ułudę tego świata…
Ważne, żeby wrócić. Bo On na nas czeka. Bóg i Ojciec. Zawsze ma
otwarte ramiona.
Na jednej z ostatnich Eucharystii przeżyłam coś niesamowitego. W
najważniejszym momencie Mszy świętej - gdy kapłan podniósł do góry
Ciało Pana Jezusa na te kilka sekund Adoracji, poczułam dreszcz
przechodzący po całym ciele. Pierwsza moja myśl - „zimno mi”. Ale
nie - wcale nie jest mi zimno. A dreszcz przeszedł naprawdę przez
całe moje ciało - od czubka głowy, która rano tak strasznie bolała
aż po czubki palców u stóp.
A za tym dreszczem przyszło ciepło i spokój. Wręcz namacalnie
poczułam obecność Syna Bożego.
Patrzyłam na Pana Jezusa w dłoniach kapłana i uświadomiłam sobie, że
On jest tak blisko. Prawie na wyciągnięcie ręki. Zaprasza, by do
Niego przyjść… A ja klęczę, taka słaba i grzeszna…
Czasem szaleją burze w moim życiu. W tygodniu przed TĄ EUCHARYSTIĄ
czułam wielki niepokój. Martwiłam się o wiele spraw. I wtedy, po tym
dreszczu, pomyślałam, że nie jestem godna Spotkania z Nim. A Jezus w
TAMTEJ właśnie CHWILI uleczył moje niepokoje, uciszył burzę i dał
radość, pomimo moich słabości, grzechów i upadków…
Taki sam dreszcz przeszedł mnie w momencie Podniesienia kielicha z
Krwią Pana Jezusa. To utwierdziło mnie
w przekonaniu, że to nie wytwór mojej wyobraźni, czy zimno. To
prawdziwe Spotkanie. Moje z Jezusem.
Sam na sam, mimo ludzi wokół.
Teraz chcę na każdą Eucharystię czekać z utęsknieniem. Szczególnie w
niedzielę. Bo znów chcę usłyszeć, jak Jezus woła mnie po imieniu.
zz